Paweł Beręsewicz - Jak zakochałem Kaśkę Kwiatek (Wydanie III)
PAWEŁ BERĘSEWICZ












Jak zakochałem Kaśkę Kwiatek (Wydanie III)

Jak zakochałem Kaśkę Kwiatek (Wydanie III)  

Skrzat (2016)

     Kiedy Jacek Karaś dostrzega u siebie pierwsze objawy zakochania, jest na to przygotowany - prędzej czy później to się musiało stać. Ponieważ jego wybranka nie wygląda na razie na szczególnie zakochaną, Jacek postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i sam ją zakochać. Czy misternie ułożony plan zakochania Kaśki Kwiatek, inteligentnej dziewczyny z zasadami, powiedzie się? Zabawna opowieść, nie tylko o pierwszej szkolnej miłości...

KSIĄŻKA NAGRODZONA
• Konkurs "Nagroda Literacka im. Kornela Makuszyńskiego" - 2006 - Wyróżnienie
• Złota Lista Fundacji "ABCXXI - Cała Polska czyta dzieciom"

Fragment rozdziału: JAK SIĘ ODKOCHAĆ OD KAŚKI KWIATEK

     Trzeciego dnia rano zebraliśmy się z chłopakami na przerwie, żeby trochę odpocząć od dziewczyn i w męskim gronie pogadać o sprawach, które naprawdę się w życiu liczą.
— Oglądaliście wczoraj Chelsea—Barcelona? — zaintonował Piotrek.
— Nooo! — odparliśmy chórem i nagle poczułem, czym jest męska wspólnota.
— Ale przy ostatniej bramce był faul, nie? — podchwyciłem i znowu chór odpowiedział:
— Nooo!
— Ale ten Ronaldinho jest niezły, nie? — dorzucił Marek
— Nooo! — odpowiedział chór.
     Zanim jednak przebrzmiał pochwalny pomruk, ktoś spoza naszego kręgu bezceremonialnie palnął:
— Ja tam wolę Lamparda.
     Odwróciliśmy się wszyscy i na moment odebrało nam mowę! Osobą wolącą Lamparda był nikt inny jak tylko... Kaśka Kwiatek! To się po prostu nie mieściło w głowie! Jeszcze nigdy się nie zdarzyło, żeby jakakolwiek dziewczyna śmiała zakłócić nasze męskie dyskusje.
— A co? Pewnie ładniejsza buzia? — rzucił pogardliwie Piotrek, który jako pierwszy otrząsnął się z szoku.
— Niż twoja na pewno — odcięła się Kaśka. — A poza tym technika ciut lepsza.
     I jak gdyby nigdy nic oddaliła się w stronę babskiego kąta, gdzie, sądząc po piskach i chichotach, omawiano właśnie jakieś dziewczyńskie sensacje.
     Zamierzaliśmy zarechotać, ale jeden rzut oka na minę Piotrka wystarczył, żeby nas odwieść od tego zamiaru.
— Ktoś tu sobie za dużo pozwala! — warknął Piotrek, który w ogóle ciężko znosił krytykę, a już na punkcie swojej techniki piłkarskiej był szczególnie wrażliwy. — Trzeba ją nauczyć rozumu!
     Obrona dobrego imienia Piotrkowej techniki nie leżała mi tak znowu bardzo na sercu, ale nagle poczułem w sobie coś w rodzaju męskiej solidarności. Obrażono jednego z nas, to tak jakby obrażono nas wszystkich!
— Tak, doigrała się! — powiedziałem groźnie. Potoczyłem wzrokiem po twarzach kolegów i dostrzegłem w nich żądzę zemsty. Niech ma! — mówiły ich oczy. — Za wszystkie upokorzenia! Za nieprzespane noce! Za przemądrzałe słówka! Za zarozumiałe uśmieszki! Za wcinanie się w męskie sprawy! Nikt nie miał wątpliwości, że trzeba coś wymyślić. Coś, co raz na zawsze pogrąży Kaśkę Kwiatek i odkryje jej prawdziwą strachliwą, piszczącą, dziewuchowatą naturę...
     Autorem najlepszego pomysłu był, o dziwo, Rafał Zimek, o którym zawsze wiedzieliśmy, że jest wybitnie uzdolniony, ale z jego geniuszu nie było jak do tej pory specjalnego pożytku.
     Dostarczenia dżdżownic podjął się Grzesiek Mikrus i trzeba przyznać, wywiązał się ze swojego zadania znakomicie, bo jeszcze nigdy wcześniej nie widziałem równie długich, tłustych i oślizłych robali. Było trochę kłopotów z wyznaczeniem wykonawcy najważniejszej części planu, polegającej na podłożeniu uroczej przesyłki wiadomej osobie. Ostatecznie padło na mnie. Trochę się bałem, czy dam radę, ale zadanie okazało się łatwiejsze, niż przypuszczałem. Na początku długiej przerwy, kiedy cel ataku wyszedł na chwilę z sali, wyciągnąłem z kieszeni torebkę z dżdżownicami i przechodząc obok opuszczonej ławki Kaśki Kwiatek, niepostrzeżenie wysypałem glizdy na otwarty zeszyt, a następnie, niezauważony przez nikogo, oddaliłem się z miejsca akcji. Baliśmy się trochę, że zanim Kaśka wróci do sali, dżdżownice rozlezą się na wszystkie strony, co mogłoby osłabić cały efekt. Ale nie. Kaśka miała widocznie tylko jakąś krótką sprawę, bo zaraz wróciła do klasy. Siedzieliśmy wszyscy jak na rozżarzonych węglach, ale nikt nie patrzył w tamtą stronę, żeby się przypadkiem nie wydało, kto jest autorem spisku. Niektórzy udawali, że rozmawiają, ja w skupieniu pałaszowałem kanapkę, a wszyscy razem nie mogliśmy się doczekać upragnionego, przerażonego, dziewczyńskiego: "aaaaaaaaaaaa!".